Przy okazji uaktualniania bloga przypomniał mi się jeden szalony wyjazd. Z tych co do których decyzę o wyjeździe trzeba podjąć prawie z dnia na dzień. Dla mnie to zawsze nie lada wyzwanie ale .... no właśnie... dzięki laski za namówienie :-) Chwila wahania i już siedziałam w duuuużym samochodzie, a za mym uchem posapywał duuuuży pies. Czyli cała ekipa 5 osób + pies zktórymOlfaniemiałacozrobić jechała do Wiednia. Iwona miała fajne kanapki a ja wodę ze studni :-) Widoki piękne były za granica gdzieś, we mgle takie, ze mniam. Jechaliśmy obejrzeć wystawę prac Fridy Kahlo. Pół dnia staliśmy w kolejce do kas i zimno nam było, Iwona klęła dopóki sie nie okazało, że za rogiem stoi drewniana budka z grzanym winem :-) noooo to było coś. Od razu przyjemniej się zrobiło. Potem pooglądalim i ruszylim do Belvedere pooglądać inne prace - tym razem Klimta. Nooo tu było też cudnie :-) Tam też na trawniczku piesek zrobił coś tam. A potem jedzonko, jakaś kawa i późną nocą byliśmy już w domu. Poniżej kilka luźnych fot, które dało się zrobić podczas kiedy inni zajmowali miejsce w meeeega kolejce.

Iwona z badylem. Kazała się sfotografować to sfotografowałam.

Karrrrina w habaziach.

Ja niewhabaziach.

Bazarek na wolnym powietrzu.

Pyszności. Tylko lukałam zza szybek. Potem żałowałam, że nie zjadłam.

Bazarek pod zadaszeniem. Ładnym.

Zadaszenie. Z dziurą.

Krowia bombka :-) (bo to jakoś tak święta miały być zaraz)

Ja z rzeźbą. Albo rzeźba ze mną (robiła Karrrina)

....fotę robiła - nie rzeźbę :-)